Zwcześnione prezenty urodzinowe dotarły prawie idealnie - w tygodniu, w którym wypadają moje urodziny.... Ostatnio rozmawiając z Zurinką trochę minęłam się z prawdą twierdząc, że trzymam się dzielnie i nie kupuję żadnych lalek...No więc kupiłam... Legalne zastępstwo za Mirwen, z niczym nie związany łeb (czyli latającą głowę) i ... prezent lalkowy, który sponsorował częściowo mój Mężczyzna, a który musi poczekać do właściwej daty urodzin, żeby się zaprezentować światu. Ale ogólnie to jednak byłam dzielna, bo aż do maja nie kupiłam żadnej lalki (brzmi jak wyznanie anonimowego zakupoholika wracającego na odwyk 😋).
Ale, że mam ból głowy, a w dodatku noszą mnie emocje to zapraszam na zdjęcia dzisiejszej poczty lalkowej. Taki uroczy stos paczuszek (i trochę poirytowana Mężczyzna) powitał mnie w przedpokoju kiedy wróciłam z pracy 😀
W eventowej główce MNF Nanuri zakochałam się już dawno temu... Ten nos jak u Pinokia i trochę przymknięte oczki wierciły dziurę w mojej głowie od jakiegoś czasu, więc kiedy pojawiła się w Polsce oferta zakupu w rozsądnej cenie - ani ja, ani mój portfel nie zawahaliśmy się ani chwili. I oto jest Pinokia (w formie głowy - może będzie siadać na ciele Nowej, a może kiedyś za lat sto dokupię jej ciało z innej firmy, zobaczymy) 💙💚💛💜
Kolejna paczka jest tylko po części lalkowa, lalki dostaną z niej resztki, ale jak zwykle przecudowna paczusia od kochanej Basi wywołała uśmiech na mojej twarzy 😁
A w środku - bawełna w LAMY... TAK w LAMY... Są genialne, po prostu musiałam to kupić i dresówka na strój dla dzieci na festyn rodzinny w przedszkolu.
A teraz paczka najważniejsza. Przyszła z Francji w ciągu 6 dni. Szybciej niż z drugiego końca Polski... A w środku...
MiniFee Rheia z Fairylandu. Moja Mirwen zaczyna szukać nowego domu. Chociaż kocham ją ogromnie to już dawno mówiłam, że zakochana jestem w niej do tego stopnia, że uważam za właściwie kupienie legalnej wersji. I kiedy trafiła się okazja tak uczyniłam. Kilka moich przemyśleń na ten temat zamieszczę trochę dalej... A teraz nowa lokatorka:
która przyjechała bonusowo z blond krótkim wigiem i spodniami w czaszki 😍
Na pewno będę dla niej szukała jeszcze innych dłoni. Panna jest na ciele A-line, w przeciwieństwie do Mirwen, która jest na M-line, przez co wydaje się węższa w biodrach, ale bardziej pozowalna. Na pewno muszę wymyślić też dla niej nowe imię, bo akurat to firmowe jakoś do mnie nie przemawia, ale poczekam. Sama na pewno mi powie.
Rheia jest kupiona z drugiej ręki i jak pisałam przyjechała do mnie z Francji. Jest trochę wiekową panną, bo wyprodukowana została w 2014 roku (o ile pamięć nie myli jej poprzedniej właścicielki). Jest troszkę pożółknięta, ale równomiernie. Na pewno zrobię jej gruntowne czyszczenie i mycie, ale nie wiem czy będę próbowała przywrócić jej oryginalny kolor czy nie, bo z takim też jej ładnie. Natomiast to ciekawostką jest niesamowita różnica w cenach używanych BJD (i innych lalek) w Polsce i za granicą. Może nie jestem prawdziwą kolekcjonerką i nie złapałam tego bakcyla posiadania/szpanu/czy czego tam jeszcze, ale zupełnie nie rozumiem fenomenu cen lalek na polskim rynku wtórnym. U nas właściciele liczą sobie za używaną, kilkuletnią lalkę tyle co za nową doliczając do ceny koszty wysyłki, opłat celnych i makijażu, czyli dodatkowych nakładów, które ponieśli... Jest to dla nie zupełnie nie zrozumiałe... Przecież to nie jest już nowa lalka, jej makijaż może mi się nie podobać (tak miałam z Momentem - miał dla mnie mega potencjał, ale z makijażem, z którym przyjechał pozostać nie mógł), a w dodatku jeśli pozbawiona jest dodatku (np jak u Pullipów - oryginalnych chipów, wiga, stroju) to już w moim odczuciu zupełnie nie jest warta ceny wyjściowej...A argument, że model jest wyprzedany i stąd taka cena też do mnie nie trafia, bo przy takiej mnogości lalek/modeli/firm, można znaleźć coś innego/podobnego, ale dostępnego. Na pewno nie jestem kolekcjonerem i pewnie dlatego tego nie rozumiem, ale bardzo ciekawa jestem Waszych opinii na temat cen lalek używanych.
Pozdrawiam i czekam na kolejny skarb (lalkowy oczywiście)